Półmaraton Szczeciński jest największym wydarzeniem łączących biegaczy na całym Pomorzu Zachodnim. Wiele osób start w tej imprezie określa mianem święta biegaczy – mówi Łukasz Martyniak, który wziął udział w jednej z najważniejszych imprez biegowych w Szczecinie.
Biegów na dystansie 10 kilometrów w województwie jest sporo, natomiast półmaratonów i to w dodatku stojących na tak wysokim poziomie jak szczeciński, można policzyć na palcach, dlatego wiele osób decyduje się na to, aby debiutować na takim dystansie właśnie w Szczecinie.
– A możliwość zwiedzenia miasta z perspektywy ulicy, czyli bieg np. po Wałach Chrobrego jest ciekawym dodatkiem – komentuje jeden z uczestników, Łukasz Martyniak.
To gryfinianin, który w swoim mieście zaraził bieganiem już dziesiątki osób. Sam chętnie startuje w szczecińskich imprezach biegowych.
– Ten półmaraton jednak nie należy do najłatwiejszych, na tym dystansie jest spora liczba zakrętów i podbiegów, ale największym wyzwaniem są odcinki ulic, gdzie występuje bruk. Tutaj największy problem mają osoby poruszające się na wózkach inwalidzkich. Mimo tych wyzwań, atmosfera oraz organizacja, która z roku na rok jest coraz lepsza, powoduje, że na starcie imprezy regularnie pojawia się kilka tysięcy osób – mówi pan Łukasz.
Jak dodaje, że bieg upowszechnia zdrowy stylu życia i jest niesamowitą promocją samego miasta. Do Szczecina zmierzają biegacze nie tylko z całego województwa, to jest też spora liczba osób z odległych miast w Polsce, a nawet i Europy. Ale mimo coraz większej sławy szczecińskiej imprezy, nie wszyscy biją brawa.
– Niestety są osoby, które nie doceniają tego, co dzieje się mieście. A wręcz przeciwnie, starają się zrazić samych biegaczy jak i kibiców – mówi Łukasz Martyniak. – I tak na trasie półmaratonu koleżanka zamiast słyszeć doping kibiców, to spotkała się z gorzkimi uwagami, że przez nas biegaczy całe miasto jest zablokowane i że skoro mamy lasy, to możemy sobie tam biegać. Ja z trzema innymi osobami kibicowaliśmy wzdłuż ulicy Mickiewicza i niestety, mimo że sam doping trwał jakieś 20-30 minut, to niestety jeden z panów wyszedł na balkon, a rozmiarów był słusznych. Wykrzyczał, że jeśli nie będzie spokoju, to on zejdzie na dół i zrobi porządek na ulicy. Dla pewności oddaliliśmy się 100 metrów dalej, ale nie zrezygnowaliśmy z kibicowania. Mam nadzieję, że to tylko niechlubne wyjątki i takich incydentów będzie coraz mniej – wspomina.
Foto: Szymon Pater