Paweł Sakowski pochodzi z Choszczna. Od lat mieszka w Poznaniu, tam pracuje, tam gra na deskach teatru, tam jako lingwista przekłada trudną, angielskojęzyczną poezję na język polski. Ale jak sam przyznaje, na Pomorze Zachodnie wraca często i chętnie. Teraz zainteresowanie jego osobą jest ogromne. To za sprawą ostatniego sezonu „Gry o Tron”, serialu wszech czasów, na planie którego stanął choszcznianin. Nam opowiada ze szczegółami o tym, jak wyglądała gra w uwielbianym serialu.
Jak wyglądała praca aktorów na planie „Gry o Tron” – tylko u nas wspomnienia Pawła Sakowskiego (pochodzącego z Choszczna), jedynego Polaka, który zagrał w ostatnim sezonie najbardziej popularnego serialu na świecie.
Zdjęcia kręciłem między styczniem a kwietniem 2018 roku. W sumie dwanaście dni zdjęciowych. Każdy dzień to jedna krótka scena. Praca była bardzo trudna i wymagająca, bo kilka razy grałem sceny nocne, ale dotknąłem czegoś niesamowitego. Najbardziej pamiętam jeden konkretny dzień. Spędziłem wtedy szesnaście godzin w pracy. Na plan wyjechaliśmy około czternastej, bo plan daleko od miasta, w dziczy, jakieś osiemdziesiąt kilometrów od Belfastu. Najpierw czynności początkowe, czyli ubieranie kostiumu, makijaż, fryzura. W namiocie z kostiumami miałem swoją własną przestrzeń, oznaczoną moim nazwiskiem oraz asystenta pomagającego w ubraniu stroju. Makijaż i fryzurę na plan robili profesjonaliści w osobnym namiocie, już po ubraniu kostiumu. Potem szczegółowy przegląd, ostatnie poprawki kostiumów i makijaży. Następnie briefing. Co dzisiaj gramy i jakie są oczekiwania reżysera.
Plan w plenerze i temperatura w okolicach zera stopni i silny, porywisty wiatr. Jest godzina 18. Stąpamy w sztucznym śniegu i w błocie. Po dwóch godzinach buty zupełnie przemoczone przestają trzymać ciepło. Wprawdzie zaopatrzyłem się w bieliznę termoaktywną i w super skarpety. W sklepie zapewniali mnie, że są tak ciepłe, że można w nich iść na Mont Blanc. Ale nawet takie skarpety przestają grzać, gdy robią się mokre. Kolejną godzinę jakoś przetrzymałem, podskakując w przerwach między ujęciami. Ale po dwudziestej miałem już serdecznie dosyć. Zamarznięty i mokry nie wiem jak wytrzymuję kolejną godzinę, a to przecież nawet nie połowa dnia zdjęciowego. W końcu asystent reżysera zarządza przerwę. Wracamy do ogrzewanego namiotu. To przerwa obiadowa, ale zamiast rzucać się na jedzenie, wszyscy przywierają do grzejników. Udaje się złapać trochę ciepła, ba, nawet buty i skarpety udaje się wysuszyć przy ogromnej dmuchawie gorącego powietrza. Obiad to już rozkosz. Przerwa trwa ponad godzinę, ale świadomość, że zaraz trzeba wrócić na plan paraliżuje. Temperatura spadła poniżej zera, wiatr przybrał na sile. Ale wracamy. Najedzeni i w miarę osuszeni wytrzymujemy w mniej więcej dobrych humorach jakoś tak do północy. W przerwach między ujęciami asystenci techniczni podają nam koce, ciepłe przekąski i gorącą herbatę, ale nie ma czasu, by wrócić do namiotu. Kolejne ujęcia, kolejne korekty. Profesjonalizm produkcji budzi podziw, ale i przeraża. Kolejna dłuższa przerwa około pierwszej. Ja już prawie nie widzę na oczy ze zmęczenia, ciałem wstrząsają dreszcze chłodu. W namiocie niewiele myśląc, zdejmuję buty i skarpety i kładę się na podłodze u wylotu dmuchawy gorącego powietrza. Zasypiam natychmiast. Po pół godzinie pobudka. Trzeba się doprowadzić do porządku, bo za chwilę wracamy na plan. Korekty stroju, makijażu, fryzury. Na plan wracamy mniej więcej kwadrans po drugiej w nocy. Chwilowe odczucie ciepła i komfortu znika po piętnastu minutach. A tu trzeba się jeszcze skupić, podporządkować poleceniom reżysera. Zmęczenie i chłód biorą mnie całkowicie w posiadanie około czwartej nad ranem. Chcę tylko zasnąć i nigdy się nie obudzić. I wtedy zaczyna padać deszcz, a właściwie marznąca mżawka. Włosy mam całkowicie przemoczone, chce mi się ryczeć. Wtedy padają magiczne słowa: “Uwaga, ostatnie ujęcie!”. Ostatni zastrzyk sił pozwala mi się zmobilizować. Ale wiem, że dłużej nie dam rady. Gdy wracamy do namiotu, jest piąta rano. Zrzucam mokre buty, mokry kostium, dobrze, że ma mi kto pomóc, bo sam nie dałbym rady. Ktoś zmywa mi makijaż, nawet nie widzę kto, bo oczy pozostają zamknięte. Godzinę później jesteśmy gotowi do powrotu. Transfer do miasta trwa kolejną godzinę, którą przesypiam w dziwnej pozycji na siedzeniu busa. Potem jeszcze taxi do hotelu, bo przecież nie dojdę na piechotę. W hotelu jestem o siódmej rano. Chętnie od razu bym się położył, ale gorący prysznic po tym wszystkim to nie opcja, tylko konieczność. Pół godziny później nawet nie wiem jak zasypiam, pamiętam tylko, aby nastawić budzik, bo o 14 transfer na plan… Tak, udział w tej produkcji to była dla mnie ciężka praca, ale przede wszystkim fantastyczne przeżycie i doświadczenie.

ROZMOWA Z PAWŁEM SAKOWSKIM
Jak to się stało, że w ogóle trafiłeś na casting do „Gry o Tron”?
– To był absolutny przypadek. Byłem w Sligo, na zachodzie Irlandii, i zaszedłem do swojego ulubionego pubu, a tam dosiadł się do mnie jakiś facet i zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że pracuje przy produkcji serialu „Wikingowie” i od słowa do słowa, stwierdził, że nadałbym się do zagrania w tym filmie. Trochę się pośmialiśmy, ale następnego dnia wysłałem swoje zgłoszenie do agencji aktorskiej. Nie minął tydzień, a dostałem zaproszenie na casting… do „Gry o tron”. Nie zastanawiałem się długo.
Jesteś aktorem, który gra na deskach teatru, teraz zagrasz w filmie? To wymaga innych umiejętności?
– Bez wątpienia. Gra w teatrze i gra w filmie to zupełnie inna praca. Podczas mojej pierwszej roli telewizyjnej, reżyser co chwila na mnie krzyczał, że gram zbyt „teatralnie”. Zbyt wyraźnie, zbyt ładnie się wypowiadałem, a on krzyczał: „To nie teatr! To życie!”. Poza tym, roli teatralnej uczę się długo i potem przez jakiś czas ją powtarzam, dopóki spektakl jest grany. W filmie, uczysz się roli niemal na chwilę przed grą, a potem błyskawicznie zapominasz tekst, który do niczego już się nie przyda. Oczywiście można się tego nauczyć, ale różnic jest wiele.
Gra o tron to dziś najbardziej popularny serial na świecie – czujesz dumę, że znalazłeś się na jego planie?
– Oczywiście, że tak! Nawet statystowanie w takiej produkcji to zarówno ogromne doświadczenie, jak i niesamowite przeżycie. A ja miałem nawet okazję coś powiedzieć. Bez wątpienia było to fantastyczne doświadczenie, po którym zresztą dostałem kilka propozycji, wprawdzie w mniej znanych serialach, ale za to na długo i w konkretnej roli drugoplanowej. Niestety, wymagałoby to przeprowadzenia się na stałe do Irlandii, a na to jeszcze nie jestem gotów.